30 września 2011

nº2 Księżycowa sonata

Księżycowa sonata do pani Turbeville pasuje.


Za jej zdjęciami, a także za każdymi innymi w żurnalach, nie ma życia. Nie wiem czy nie brzydzi mnie to. A raczej jak bardzo.

nº1 Deborah Turbeville is anti-Helmut

U pana Helmuta kobieta jest jedna fizyczną atletyczną bombą. Deborah Turbeville osiąga przeciwległy poziom podniecenia, czy raczej nasycenia pierwiastkiem bliżej nieznanym, ale tym magnetycznym. Jej zdjęcia są nieruchome, zapadnięte, zwolnione, świat jest tam zwolniony. Kobiety opadają w mglistym znużeniu.

W latach 70. jej kariera nawiązała bliższy kontakt ze światem mody (tfu), bliżej z Vogue, z Harper's Bazaar, bliższe z Comme des Garçons, Ungaro, tam będzie także Jackie Kennedy. Przez 30 lat jej estetyczne zamierzenia, nie uległy przemianom, tkwiły w skali zamglenia, która była pod jej kontrolą. Rezygnuje z przejrzystości i koloru, aby uzyskać ziemną paletę kolorystyczną, przecinaną okazjalnie złotem. Światło zniknęło gdzieś dalej, na fotografii nie widać gdzie, pojawia się na twarzy kobiety by przeciąć jej kości policzkowe, bądź też by jej twarz wypalić, dzięki czemu pojawia się alabastrowa skóra twarzy (tak!).

Fotografie Deborah Turbeville są katatoniczne, trwają bardzo długo, są wydłużone czasowo, nie mają czasu, nikt tam nie oddycha, do tego świata trafiają smutni ludzie, kiedy są smutni, do nikogo się nie odzywają, są jedną zapaścią, ale ten świat nie zamyka i trzeba z nim walczyć.

Ci ludzie wówczas mimo pogody nie czują żuadewiwru i smutek dławi ich, parafrazując Witkacego.



Vogue 1975

Vogue 1985

Ungaro, Vogue 1984

Valentino 1977

Vogue 1986

1973
Vogue 1975

Vogue 1977